niedziela, 29 grudnia 2013

Tysiące słów na wiatr i złego dobre końce...


Mikołaj był dla was hojny w tym roku? Z braku częstszego kontaktu z rodziną, na Boże Narodzenie dostaję zwykle prezenty urodzinowo-mikołajkowo-świąteczne. 

Mój niezawodny ojciec chrzestny sprezentował mi pięknie zapakowany zestaw kosmetyków do ciała - żel pod prysznic, peeling oraz balsam o zapachu waniliowym.

Kochane przyjaciółki sprawiły mi podręcznik do nauki hiszpańskiego oraz zegarek.
Muchas gracias!

Ponadto prosto ze świątecznego Zagrzebia przywędrowało do mnie cudne serduszko. Jak twierdzi Aga, jest całkowicie jadalne, jednak uważam, że jest za ładne, żeby je zjeść. 

Odwiedził mnie także Władysław Jagiełło, dzięki któremu mogłam pozwolić sobie na Absolution Muse oraz Robaki Luxtorpedy. 

Fragment Siewcy Wiatru. Bo tak. Nie jest spoilerem. Kiedyś szlag by mnie trafił, dziś już tylko wywołuje to mały uśmiech na mojej twarzy.

Nie będę nawet próbowała podsumowywać tego roku jeśli chodzi o moje życie prywatne (jakie niby życie, co?), za to być może pokuszę się o kilka słów na temat muzyki, filmów oraz mangi i anime w 2013. Obiecałam też sobie, że nowy rozdział na papierowej-łódce pojawi się przed szóstym stycznia. 

Tak bardzo Bollywood.
Szczęśliwego nowego roku, kochani! Życzę wam dużo miłości, zdrowia, pieniędzy i weny do pisania kolejnych postów. Trzymajcie się ciepło!

sobota, 21 grudnia 2013

It's beginning to look a lot like Christmas

Codziennie uczymy się czegoś nowego... W ciągu ostatnich kilku dni nauczyłam się, że nie powinnam: a) zostawiać miski z wodą na progu pokoju, b) gotować sosu pomidorowego, mając na sobie ulubioną żółtą bluzę, c) zostawiać książki z biblioteki na parapecie, bo może bardzo zwilgotnieć i będę musiała ją odkupić.

Jak widzicie, książka jest bardzo zniszczona. 

Jednak o wiele ciekawszą sprawą są moje ostatnie sny. W jednym z nich musiałam wziąć udział w turnieju podobnym do Głodowych Igrzysk. W innym rodziłam dziecko (wyczuwam znaczący postęp, bo kilka miesięcy temu śniło mi się, że byłam w ciąży...), a w jeszcze innym włóczę się po metrze z Azjatką i kolesiem, który obudził mnie, zaglądając mi pod kołdrę, i wykonujemy polecenia przysyłane nam w sms-ach. Oczywiście winę zwalam na moje apokaliptyczne wizje, opowiadanie, które piszę, i anime, które oglądam przed zaśnięciem (Btooom! oraz Shinsekai yori).

Btooom! Mam nadzieję, że powstanie drugi sezon. 

Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zapoznać się z nimi, polecam serdecznie, zwłaszcza SY. Było w nim wszystko, czego oczekuję od porytego animca: tajemnica, odrobinka horroru, romans, wątek yaoistyczny, ale też całkiem ładna kreska i przystojni bohaterowie.

Shinsekai yori
A to moja lektura na dzisiejszy wieczór:

Zmodernizowane zabezpieczenia polskich banknotów

Po tym dopiero przyśni mi się coś dziwnego. Może zacznę podrabiać nowe banknoty, zanim jeszcze wejdą do obiegu?

Tymczasem nieubłaganie zbliżają się święta, a u mnie bałagan totalny, prezenty niekupione, a jutro i pojutrze idę do pracy, więc nie wiem, kiedy cokolwiek zrobię. Prawdopodobnie nie wrzucę już nic nowego przed dwudziestym czwartym grudnia, a więc: 
Chciałabym życzyć wam wszystkim wesołych, ale spokojnych świąt, dużo miłości, zdrowia, pieniędzy i weny do pisania kolejnych postów. Trzymajcie się ciepło!


P.S. Cieszę się, że spodobała się wam moja radosna twórczość, którą opublikowałam ostatnio, więc polecam waszej uwadze mojego drugiego bloga, na którym znajdziecie tego troszkę więcej i ewentualnie później dalszą część: papierowa-łódka

piątek, 6 grudnia 2013

Gdybyście kiedyś zastanawiali się, co robi Emi w czwartkowe wieczory, tutaj macie próbkę. 

Chwilę później jednak siadam i potrząsam głową jak zawsze wtedy, kiedy chcę odgonić złe myśli. Cholera - mówię odrobinę za głośno, a śpiący jeszcze mężczyzna przewraca się na bok. Jego dłoń przez chwilę wędruje w powietrzu w poszukiwaniu czegoś - może mnie? - aż w końcu trafia na leżącą na podłodze bluzkę - moją bluzkę - i bierze ją do ręki, po czym znów zamiera bez ruchu. Nie chcę odbierać mu jej, bojąc się, że się obudzi, a ja nie jestem jeszcze gotowa na konfrontację z wydarzeniami poprzedniej nocy.
Otulam się więc kocem, którym byłam przykryta i powoli wstaję. Zerkam jeszcze na zegarek, który mam na ręce, wskazuje dwanaście minut po piątej, ale wątpię, żeby w obecnej sytuacji miało to jakiekolwiek znaczenie. Z westchnieniem ruszam na obchód mojego małego świata.
Teraz znajduję się w sortowni, największym pomieszczeniu, do którego mamy dostęp. My, czyli ci, którzy mieli akurat tyle szczęścia, żeby w czasie incydentu znajdować się wewnątrz budynku zwanego niegdyś Sortownią Gotówki. W sumie jest nas dziesięcioro, choć na początku było dwa razy tyle, łączy nas tylko miejsce pobytu, a dzieli prawie wszystko. Wracając jednak do sortowni, jest to duża sala o dawniej białych, dziś już niestety szarawych ścianach, której centralny punkt stanowią ustawione w dwóch rzędach plecami do siebie biurka, w każdym rzędzie po sześć. Na każdym z nich stoi maszynka do liczenia pieniędzy, kalkulator, a w tym momencie na niektórych poniewierają się jeszcze jakieś resztki banknotów. Oprócz tego znajduje się tam również jedne biurko odseparowane od reszty, które zajmował kierownik. Tuż za nim jest przejście do kolejnego pomieszczenia pełnego pieniędzy, zamkniętego na amen z powodu złamanego w zamku klucza. Gdyby przyszło co do czego, zawsze można by spróbować wyważyć drzwi lub przedostać się tam w inny sposób, jednak nikt z nas nie śmiał tego proponować. Te dodatkowe cztery metry kwadratowe nie są nam aż tak potrzebne. Pod ścianami piętrzą się też regały pełne zalegających śmieci: opasek na banknoty, worków foliowych i jutowych, fiszek, gumek recepturek, papierów do drukarek i kalkulatorów, bezpiecznych kopert. Można zobaczyć rolomaty i sortery do bilonu, porozrzucane kasety bankomatowe i jeszcze więcej kasy. Na korkowych tablicach wiszą ogłoszenia, zalecenia i polecenia, których i tak nikt nie czytał. Przyglądam się leżącej nieopodal Malwinie, która chrapie zwinięta w kłębek pod jednym ze stanowisk, i Konradowi, któremu za poduszkę służy kilka złożonych jutowych worków. Ze złością kopię w jedną z bezpiecznych kopert, których nikt nie uprzątnął i natychmiast tego żałuję, bo moja stopa natrafia na ciężki bilon, a nie, jak się spodziewałam, lekkie banknoty, które pofrunęłyby na drugi koniec sortowni. Klnąc idę dalej, na korytarz.
Tam są kolejne regały, kolejne kasety, wózki, na których fajnie się kiedyś jeździło, kserokopiarka i kolejne drzwi prowadzące do kolejnych pomieszczeń. Labirynt biur, pokoików i schodków, w którym jakimś cudem nauczyłam się żyć. Nogi niosą mnie do jadalni, która jest nieco większa od przeciętnej kuchni i zawiera typowe dla tego miejsca sprzęty. Wyciągam z szafki swój kubek i nalewam do niego wody z dystrybutora. Naczynie stanowi dla mnie ostatnią namiastkę normalności w tym szaleństwie i przypomina o domu, choć domu już dawno nie ma. Upiłam łyk. Jak dobrze, że chociaż zamknięta hermetycznie woda mineralna wciąż ma ten sam smak.
- Nie możesz spać? - Słyszę za sobą głos Marzeny. Przytakuję. - Nie martw się - mówi do mnie. - Musi być jakiś sposób. Uda nam się, zobaczysz.
Marzena jest marzycielką. To trzydziestotrzyletnia kobieta, niezwiązana z nikim i z niczym na tym świecie. Szczęściara. Parała się wieloma zajęciami, od sprzedawcy w sklepie spożywczym, przez kuriera, taksówkarza, makijażystkę, aż po malarkę i nauczycielkę rosyjskiego. Kiedy chciała mnie rozbawić, zawsze zaczynała mówić dużo w tym języku. Nie mam pojęcia, jakim cudem osiągnęła taką biegłość, skoro w szkole się go nie uczyła i nie ukończyła żadnych studiów. Nigdy nie chciała o tym mówić, a jej przeszłość zawsze owiana była tajemnicą. Zdarza jej się zapędzić trochę w opowieściach, kiedy wieczorami nie mamy co robić, ale do tej pory nie mówiła o niczym, co wydarzyło się w jej życiu zanim skończyła dwadzieścia jeden lat.
Kiedyś była piękna, kiedy jej blond włosy skręcały się w loki, oczy podkreślała delikatnym makijażem, a figurę zwiewnymi sukienkami. Dziś resztki tej urody przebijają przez zasmuconą twarz i wciąż pełne nadziei błękitne oczy. Chyba nie mam ochoty z nią rozmawiać. Nie mam nadziei. Liczę na to, że w toalecie wreszcie będę mogła pobyć sam na sam, ale z jednej z nich dochodzą dźwięki sugerujące, że lepiej nie przeszkadzać, w kolejnej ktoś najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł, co ja, bo zamknięty jest na klucz i nie chce odpowiadać (przez myśl przeszło mi też coś o wiele gorszego, ale natychmiast wyrzuciłam to z głowy). Z trzeciej dochodzi płacz. Nie chcę pomagać, boję się, że przy próbie pocieszania sama mogę się rozpłakać.
Błąkam się przez korytarze, wędruję tam, gdzie nogi mnie poniosą - stróżówki, skarbca, przedskarbca, śluzy, szatni, magazynu, gabinetu dyrektora, mniejszych sortowni, aż trafiam do punktu wyjścia. Zapomniałam, że sortownia ma osobną łazienkę. Wpadam do niej. Przy umywalce stoi Daniel, rozebrany do pasa, a może ubrany od pasa w dół, i ochlapuje twarz wodą. Nie mam nawet siły rzucić swojego stałego tekstu o oszczędzaniu zasobów, bo nie wiemy, na ile nam ich wystarczy. Mężczyzna dostrzega moje odbicie w lustrze i zakręca kurek.
- Jak się spało? - pyta.
Czuję, że łzy napływają mi do oczu. Duszę się tutaj, po prostu się duszę. Brakuje mi świeżego powietrza, słońca, gwiazd, nawet deszczu i mrozu, na które kiedyś narzekałam. Wolności, spacerów po lesie, wiatru znad morza, gorącego piasku pod stopami. Widoku gór, ruchliwych ulic, zatłoczonych centrów handlowych. Studiów, nauki, pracy, ciągłego braku pieniędzy.
Nie mówię nic. Nieśmiało podchodzę do Daniela, obejmuję go w pasie i wtulam się w jego plecy. Są ciepłe, pachną spokojem i bezpieczeństwem. Zaczynam płakać. Płaczę i płaczę, mam wrażenie, że trwa to godzinami, podczas gdy w rzeczywistości mija zaledwie kilka minut. Daniel wyciera twarz ręcznikiem, zamyka drzwi, siada na sedesie i sadza mnie sobie na kolanach. Przytula mocno, jakby chciał wydusić ze mnie cały smutek i cały żal, chociaż oboje wiemy, że to niemożliwe. A ja wciąż płaczę, nie tylko z przerażenia i obawy o kolejne dni, nie tylko z rozpaczy po stracie bliskich, ale też z powodu tego, że kiedy dostałam to, co chciałam, tego, kogo chciałam, wciąż nie umiem tego docenić.

wtorek, 3 grudnia 2013

This is my December...


Nie tego się spodziewałam po tym miesiącu. Po moim miesiącu. Jest mi przykro. Wczoraj miałam urodziny, stuknęło mi oczko. Wiadomo, jak to jest, telefony, smy, wiadomości na fb... Nawet od tych, którzy pewnie nie do końca zdają sobie sprawę, skąd mnie w ogóle znają. Ale na kilku osobach się zawiodłam, bo nie zdobyły się nawet na głupie "Sto lat" na mojej fejsbukowej ścianie. To tak, jakbym dostała w twarz. Proszę bardzo - A. i K., które miałam może nie za przyjaciółki, ale na pewno dobre koleżanki, z którymi często się widuję, którym kupuję prezenty, z którymi dzielę się swoimi dziwactwami - nie odezwały się ani słowem. 

Miałam nadzieję na życzenia od Rudzielca - w końcu tak bardzo upominał się o swoje - a tu cisza. Zaglądam do niego, bo coś dawno go nie widziałam... Wyrzucił mnie ze znajomych. Powoli przestaję się dziwić, że jest sam. Dlaczego zawsze, kiedy zaczynam mieć o kimś dobre zdanie, nagle dzieje się coś, co uświadamia mi, że jestem w błędzie? 

Pamiętał za to mój były-niedoszły. Jakby głupie "Co tam?" mogło wymazać zupełnie kilka miesięcy milczenia między nami. "Wracam na święta do Gdyni" oznajmił. I co? Powinnam mu odpowiedzieć "To świetnie, tęskniłam"? Jasne. Zaraz zaczynam piec dla niego ciasteczka. 


niedziela, 1 grudnia 2013

Tańcz głupia, tańcz...


Przyznam bez bicia, że miałam bardzo ciekawy weekend. Oczywiście jak na takiego no life'a jak ja.

W czwartek stało się to:



I w ten sposób zostałam wciągnięta do magicznego świata Thora i Avengersów, ale przede wszystkim Lokiego. Sądzę, że ugrzęzłam w tym jak miliony pozostałych fangirl...

Na dokładkę proszę bardzo:


Premiera 14 lutego 2014. Przynajmniej mam już plan na Walentynki.

Później było jeszcze to:

Bardzo, bardzo dziwnie ogląda się taki trailer, kiedy jeden z głównych bohaterów jest cholernie podobny do Pięknego... Aż ciary po plecach przechodzą. Możecie być pewni, że i tak obejrzę ten film.

W piątek zaś udałam się samotnie na koncert Luxtorpedy. Dla mnie osobiście porządnie rozkręcił się dopiero po półtorej godzinie... Fajnie było usłyszeć U Maxima w Gdyni znów cię widział ktoś... w wykonaniu chłopaków, poskakać do Autystycznego, wrzeszczeć C10H12N2O (to chyba najszybciej zapamiętany przeze mnie wzór chemiczny...), a później pogadać i zrobić sobie zdjęcie z Drężmakiem i Hansem (kurczę, myślałam, że jest wyższy...), dostać autografy, zjeść kanapki od zespołu, poznać kilku chłopaków, dać się im odwieźć do domu i wymienić numerami. Magia.



Wczoraj zaś wróciłam do przyjaciółek i Lokiego, dołożyłam piwo malinowe i kontynuowałam uzupełnianie listy, o której wspominałam ostatnio. Tom Hiddleston wkręcił się na nią bez problemu... Udało mi się wszystkich ustawić w odpowiedniej kolejności dzięki kryterium wzrostu. Gdyby jednak faceci zaczynali się dopiero od metra osiemdziesięciu, jak sugerowała koleżanka, świat nie ujrzałby takich zespołów jak Muse czy Placebo... Nieważne. Po prostu dobrze czasem mieć życie. 

Tu zaś macie podsumowanie Października w obiektywie.

Październik w obiektywie

To już widzieliście pierwszego dnia :)

Fragment Księgi Jesiennych Demonów Grzędowicza

Moja piękna uliczka w środku nocy

Plaża...

...i molo w Sopocie

Uliczka, którą wracam z zajęć

Dzielna Emi wraca z siłowni

Z autobusu. Chętnie zrobiłabym normalne, bo uwielbiam widok stamtąd, ale niestety ruch pieszych na estakadzie jest zabroniony...

Filiżanka w centrum miasta. Jak się później okazało, była to reklama nowego centrum handlowego

Jedna z głównych ulic w Gdyni całkiem pusta w nocy z poniedziałku na wtorek

Starter... Brzmi prawie jak Starters.

Wybieram fotele do pokoju (mniej więcej od pół roku)

Kubek gorącej herbaty - mój najlepszy przyjaciel na chłodne jesienne wieczory

Widok sprzed domu

Fragment notatek od koleżanki

Gdzieś w Sopocie

Dworzec w Sopocie

Herbaciany bukiecik w Empiku

Żurawinowa Finlandia - kolejna przyjaciółka

Z salonu Black Red White, fajny pomysł na ozdobienie ściany

I znów BRW - Sypialnia LIBERA. Ciekawe, co na to Liber :)

Trzy powyższe z otwarcia wyżej wspomnianego CH Riviera. Czapka spodobała się, bo kojarzy się z Death Note'em, później bubble tea, a na koniec darmowe czekoladki z Reserved

Październikowy stosik. Przyznaję bez bicia, że Pratchetta nie dałam rady przeczytać. Nie mam pojęcia, co skłoniło mnie do pomyślenia, że przeczytam go po angielsku, jak nawet po polsku zdzierżyć go nie potrafię

Koncert Indios Bravos

I oczywiście koncert happysadu


środa, 27 listopada 2013

Let's fade together...


Miałam dziś wcześniej pójść spać, dobre sobie. Zamiast tego znów oszukałam sama siebie, bo siedzę tutaj i piszę. Żeby mi to chociaż wychodziło! Opowiadanie od paru miesięcy czeka na pierwszy rozdział, miałam w planie jeszcze kilka postów w luźnym stylu, ale nie umiem się za to zabrać. Czytam więc - właśnie skończyłam The Fiery Heart Richelle Mead w oryginale, bo zbyt niecierpliwa jestem, żeby czekać na oficjalne tłumaczenie, a nieoficjalne potrafię sobie zrobić sama. Przez chwilę zakochana byłam w Adrianie, szybko jednak uświadomiłam sobie, że wampir-alkoholik z depresją nie jest najlepszym miłosnym wyborem. Nawet gdyby posiadał zaledwie jedną z tych cech, to i tak byłoby raczej kiepsko w takim związku, więc rzuciłam go do czasu wydania kolejnej części Kronik Krwi.

W tle właściwie bez przerwy leci mi franciszkowy występ na festiwalu Lollapalooza na przemian z muse'owym koncertem na Austin City Limits. Prędzej niż cokolwiek na jutrzejsze zajęcia (jakie w ogóle mam jutro zajęcia?) stworzę listę gwiazd, z którymi chciałabym się przespać, i póki co o pierwsze miejsce biją się oczywiście Matt Bellamy i Alex Kapranos. Nie jest to chyba zaskoczeniem, biorąc pod uwagę moją playlistę. Gdzieś tam poniewierałby się jeszcze oczywiście Jared Leto, znalazłoby się pewnie też miejsce dla Nicka McCarthy'ego i... dalej pomysłów mi brak, ale prawdopodobnie przyjdą z czasem. 

Kiepsko ostatnio sypiam, a głowa boli mnie tak, jakby ktoś ściskał mi czaszkę imadłem, może akurat nie w tej chwili, ale dam głowę (o ironio), że jutro znów tak będzie. Poniedziałki są paskudne, jestem na nogach od rana do wieczora, we wtorki trochę krócej, środy znów przepracowane, za to w czwartki i piątki odsypiam cały dzień. W soboty ledwie egzystuję, zwłaszcza kiedy facet od remontu od dziesiątej rozbija kafle albo używa wiertarek, szlifierek i innych wydających miłe dźwięki maszyn, od czasu do czasu zdarzy mi się gdzieś wyjść. W niedzielę za to jestem tak wypoczęta, że zazwyczaj pół nocy spędzam oglądając seriale albo rozmawiając z kimś na fejsie, przez co w poniedziałek budzę się zmęczona. Idiotyczne błędne koło. Przysięgam, że w czwartek nie pozwolę wywlec się z łóżka przed jedenastą, bo na piętnastą umówiona z Madzialeną jestem, ogarnąć się do tego czasu muszę i zapakować prezent dla Schabby, bo tym razem ten obowiązek spadł na mnie. Zastanawiam się, czy zamiast męczyć się z papierem i taśmą nie pojechać do Klifu i pozwolić zrobić to profesjonaliście (i zapłacić trzy razy więcej niż za samo opakowanie). Zobaczymy.

Znajdźcie mi nową pracę... Lubię tę, ale szlag mnie jasny trafia, kiedy dwa razy z rzędu pozwalam sobie przeoczyć tysiąc złotych, i to jeszcze mając świadomość, że muszę uważać na tę samą cholerną stację paliw! Jeśli przypadkiem znajdziecie się na Lotosie nr 237 (albo 273?) ochrzańcie ode mnie kasjera, że głupoty robi, a przez niego głupoty robię i ja. A może powinnam mu podziękować, że wkłada do kopert więcej pieniędzy zamiast mniej? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że kiedy Aga założy już własne wydawnictwo, co niechybnie się stanie, a ja nie będę miała pracy, zatrudni mnie u siebie. A może Magi się do czegoś przydam, jak już zostanie sławną na cały świat pisarką i wyda książkę? Jestem pewna, że przynajmniej nie dadzą mi zginąć. 

tl;dr: Wciąż zakochana w FF i Muse, zmęczona i wkurzona na samą siebie.

sobota, 23 listopada 2013

I'll never get your bullet out of my head now, baby

Nigdy nie przypuszczałabym, że to pan J. będzie pierwszym konwojentem, z którym zostanę sam na sam i to jeszcze u mnie w domu, ale cóż, ktoś musi przecież wycekolować kuchnię, zbić kafelki i położyć nowe... Oh god, why mama wymyśliła sobie ten remont? Wszystko zaczęło się w lipcu od sypialni rodziców i trwa po dzień dzisiejszy. Oczywiście nic nie jest jeszcze skończone, a nowe meble do kuchni pojawią się prawdopodobnie dopiero po nowym roku. Nie, żebym narzekała, ale prawie pół roku żyć w takim bałaganie... Weź tu człowieku miej porządek w życiu, jak nie umiesz zrobić porządku nawet we własnym domu. 

Ten, kto twierdzi, że fochanie się jest domeną kobiet, myli się i to ogromnie. Już kiedyś wspominałam, jak to Piękny strzelił focha wprost klasycznego, a ostatnio i Rudzielec pokazał, na co go stać. Myślałam, że jak facet ma trzy dyszki na karku, to będzie się zachowywał, jak na dorosłego człowieka przystało... Gdzie tam! Moja mama poprosiła go, żeby rozdzielił jakieś tam papierki (dwie sekundy roboty), coby szybciej interesy poszły, a on współpracy odmówił, jako że za nikogo robić nie będzie, toteż mama wykonała tę czynność własnoręcznie, po czym potraktowała go kultowym już w naszej pracy "Wypie*dalaj". A on śmiertelnie obrażony chyba od trzech dni nie pokazuje się jej na oczy, a swoje interesy załatwia przez samego Kierownika Zamieszania, czyli Pięknego właśnie. 

Ciekawym jest też fakt, że jeśli coś się w mojej firmie dzieje, w jakichś dziewięćdziesięciu procentach przypadków ma to bliższy lub dalszy związek z Pięknym. Kto zapomni worka i później trzeba mu dowozić? Piękny. Kto przywozi biżuterię za kilkaset tysięcy w kartonie po winie? Piękny. Kogo wszyscy kochają? Właśnie. Mówiłam o kultowym "Wypier*alaj", które w oryginale brzmiało właściwie "Wypier*alaj do śluzy, chu*u" i skierowane było przez moją koleżankę do niego właśnie (co przeskrobał akurat wtedy bóg jeden wie). I tak jakoś powszechnie się przyjęło...

Rozpisałam się, a tak naprawdę wcale nie o tym chciałam... Chciałam powiedzieć wam, że się zakochałam. Zakochałam na zabój, jak chyba jeszcze nigdy, a obiektem moich gorących uczuć jest sam Franciszek Ferdynand.


Wpadłam po uszy już parę lat temu, a stara miłość nie rdzewieje. Powyższy teledysk po prostu mnie zachwycił, jest genialny w swojej prostocie. 

piątek, 15 listopada 2013

Gdzie popełniłam błąd? & Listopadowy stosik prezentowy


Tegoroczne Halloween przypomniało mi w dość brutalny sposób, dlaczego nie lubię ludzi. Na szczęście zaraz po tym uświadomiłam sobie, że mimo wszystko czasem warto jednak spędzić z nimi trochę czasu. Połowy osób nie znałam, jednak czułam się wśród nich nieźle, a to dla mnie naprawdę coś. Nawet nie wiecie, jaką głupią przyjemność sprawiło mi usłyszenie "Nie, nie, tej pani alkoholu już wystarczy" i to, że kolega zabrał mi szklankę, żeby odstawić ją gdzieś poza mój zasięg... Brakowało mi czegoś takiego. Niestety jedyny wolny chłopak okazał się być nieletni, przez co impreza nieco straciła, ale przynajmniej powstrzymało mnie to od klejenia się do wszystkiego, co żyje.


I ta właśnie wyżej wymieniona nieletnia istota postanowiła zagadać mnie na fejsie. Seriously? Zresztą nie tylko ona, wchodzę na tę stronę, a ludzie do mnie piszą! Wychodzę z domu, a ludzie mnie zagadują! Co gorsza, i mnie zdarza się odezwać do kogoś... Gdzie popełniłam błąd? Hej, przecież ja tu jestem forever alone! Nie mówię, że mam teraz milion znajomych, których spotykam na każdym kroku, ale dla mnie nawet to, co dzieje się teraz, to naprawdę dużo. Chyba trochę się zmieniłam...

nie czekaj, nic już się nie zdarzy

Carrie prosiła mnie, żebym pochwaliła się prezentem dla koleżanki, która niedawno miała urodziny. Oto i on:


Przy okazji zamówiłam także to:

Pierwszy rządek przypinek dla Madzialeny, drugi dla wariatek, które postanowiły, że kiedyś zrobią cosplay MLP (Jak myślicie, który kucyk pasowałby do mnie najbardziej?), a ostatni oraz Suppli dla mnie, bo kiedyś w końcu muszę uzupełnić kolekcję.

czwartek, 7 listopada 2013

Zgubił mnie piękny twój defiladowy krok

Patrząc na to, co dzieje się wokół mnie, mogłabym napisać jeszcze ze sto postów zatytułowanych Seriously?, ale nie lubię takiej monotonii i będę wymyślała ciekawsze tytuły.


Jest wiele rzeczy, które mnie irytują, na przykład wkurzam się, kiedy ktoś nie schowa keczupu do lodówki i robi się kwaśny albo nie zapakuje odpowiednio sera i ten wysycha... Ale najbardziej denerwują mnie ludzie, którzy nie rozumieją mojej ironii. Naprawdę. Mówisz człowiekowi "Przyjęłam cię do znajomych na fejsie, a to już coś znaczy", a temu komuś wydaje się, że tak jest naprawdę. I bach!, przychodzę do domu, włączam wi-fi w komórce i oto jest: Nowa wiadomość od Rudzielca. Coś mi się wydaje, że przez jakiś czas będę teraz unikała spędzania czasu na tym zacnym portalu.

Jakby tego było mało, Rudzielec obchodził kilka dni temu swoje trzydzieste pierwsze urodziny, za to załamany był tak, jakby to były z pięćdziesiąte. Kilka dni wcześniej mówił mi, że jak ktoś mu napisze życzenia, to go ze znajomych wyrzuci, więc cały dzień grzecznie się od tego powstrzymywałam. I znów, nowa wiadomość, mówię mu, że staram się nie składać mu życzeń urodzinowych, a on na to: "A już myślałem, że o mnie zapomniałaś." I niby to kobiety nie wiedzą, czego chcą?

Pamiętacie moje postanowienie o nieflirtowaniu? Haha, nie ma szans. Uzależniłam się i tyle.

wtorek, 29 października 2013

Seriously? cz. 2

Nie no, znowu pisać nie umiem. To chyba wtórny analfabetyzm. Patrzę na litery, litery układają się w słowa, słowa w zdania... A zdania nie mają kompletnie żadnego znaczenia. Czasem jedyne, co mogę z siebie wykrztusić, to Seriously? 

Najfajniejszy Rudzielec (o którym pisałam gdzieś tu) rozwalił system. Nie wiem, skąd ci faceci biorą takie teksty, naprawdę, jakby się z Pięknym umówili. Chyba muszę skończyć z tym cholernym flirciarskim zachowaniem, bo granica między pracą a życiem prywatnym zaczyna mi się zacierać i jeszcze skończę jak M., a tego bym nie chciała.
*.*

Oglądam z rodzinką Biblię w tv, dyskutujemy o bohaterach. W pewnym momencie moja mama stwierdza: Mojżesz to ten, który dostał decathlon. Hm, chyba ktoś tu jest przepracowany... 

wtorek, 22 października 2013

Sam sobie narysuj świat...


Jeśli jednego dnia twoja mama robi sobie wycieczkę do gdańskiego oddziału NBP, a Piękny wygląda jak kupka nieszczęścia, to wiedz, że coś się dzieje. Serio, co za różnica, parę milionów w tę, parę milionów w tamte. Ostatecznie jednak mama uratowała Pięknemu tyłek, mówiła, że chłopak prawie płakał przez telefon. Chciałabym o zobaczyć... Chociaż z drugiej strony obawiam się, że to jeden z tych widoków, które bardzo chcesz zobaczyć, a gdy już widzisz, modlisz się, żeby nigdy więcej tego nie oglądać. Jak pijana Magda. Po prostu niektóre rzeczy nie powinny mieć miejsca. Bo nie. 

Trochę się dzieje, ale pisać o tym nie umiem. 

wtorek, 8 października 2013

Kolejny raz wita mnie warszawska* jesień


Po raz pierwszy od dawna znów czuję, że jestem we właściwym miejscu. Nie wyobrażam sobie, że gdziekolwiek na świecie mogłoby być w tym momencie piękniej, niż w Trójmieście. Złote i czerwone liście, błękitne niebo, słońce, ten wiatr znad morza, który sprawia, że chce się oddychać, i całkiem wysoka temperatura. Możesz usiąść na leżaku z książką w samym centrum Gdyni i obserwować stamtąd jedną z najbardziej ruchliwych ulic miasta. Jeśli chcesz trochę więcej spokoju, nie ma nic lepszego niż miejska plaża i bulwar poza sezonem turystycznym, w końcu to zaledwie kilka minut spacerkiem od Świętojańskiej. W Sopocie chyba jeszcze lepiej, stary dobry Monciak, na którym zjesz, wypijesz i kupisz dosłownie wszystko, czego sobie zażyczysz, stare dobre molo, imprezowe serce Trójmiasta, na którym bez względu na porę dnia nigdy nie jest pusto, a studenci i turyści zza granicy rozpanoszyli się na dobre. Uwielbiam mieć tam zajęcia, w przerwie zawsze mogę iść zaczerpnąć jodu, uważając jedynie, aby nie potknąć się na brukowanych uliczkach.

To jest magia. Zakochałam się w takiej jesieni.


Powoli zaczynam weekend, jutro co prawda dwa wykłady, ale jeszcze nie wiem, czy się na nich pojawię, no i praca, ale to tylko osiem godzin robienia tego, co lubię robić.

Zajęcia zaczęłam w poniedziałek. Oczywiście żeby nie było zbyt kolorowo, nie mam pojęcia, w której grupie z angielskiego jestem, z kim, gdzie i o której godzinie mam te zajęcia. Ponad godzinę stałam w kolejce do dziekanatu, aby kompletnie nic nie załatwić, za to przy okazji poznałam chłopaka z Akademii Morskiej. Moje studia, takie piękne. Za to mam jeden wykład z panem M. i moje zainteresowanie starszymi facetami powraca.

Wraz z jesienią nadeszły też nowe sezony seriali. Jak poznałem waszą matkę (całe szczęście to już ostatni!), Teoria wielkiego podrywu, Kości... I drugi sezon Kuroko no Basuke, który zapowiada się chyba jeszcze lepiej niż pierwszy, a nie przypuszczałam, że to w ogóle możliwe.

Koncertów w tym sezonie też nie zabraknie. Happy już w sobotę, Indiosi, tradycyjnie Strachy, Luxtorpeda. Nowe płyty się kroją. 

Naprawdę zakochałam się w takiej jesieni.

*A raczej trójmiejska jesień.
**Trolejbus, autobus lub pociąg.

czwartek, 3 października 2013

My sweet prince...


Październik w obiektywie czas zacząć! 

Tak, wiem, że październik zaczął się już jakiś czas temu, ale mam w zwyczaju przesypianie początku miesiąca. Na temat akcji więcej poczytacie u Kaa

Na dobry początek kawałek mojej ściany z kalendarzem i kawałkiem planu londyńskiego metra na pamiątkowej torbie.


Czy ja dałam ostatnio do zrozumienia, że faceci to skomplikowane istoty? Nie mam pojęcia, skąd wzięłam wtedy ten pomysł. Wystarczy, że zobaczą kawałek ładnego ryjka/tyłka, a od razu cieszą się jak dzieci. W poniedziałek słyszałam, jak jeden z konwojentów darł się, że czeka już ponad pół godziny i nikt nie może go przyjąć, a na moje dzień dobry zmienił się we wprost przesympatycznego kolesia. I od razu połowa tych ciuli chciała się wepchnąć do mojej kolejki, bo Piękna wszystko przyjmie. Właśnie - oto kolejny dowód na to, że pasowalibyśmy do siebie z Pięknym. On Piękny i ja Piękna.

Tak strasznie chciałabym, żeby jego słowa okazały się prawdą. Nasze rozmowy to żaluzje na żaluzjach. Zdałam sobie sprawę, że my tak umawiamy się już chyba od półtora roku. Niezły staż.

Jeśli zaś o siłownię chodzi, o endorfinach wciąż niewiele mi wiadomo, za to zaznajomiłam się bliżej z inną substancją chemiczną - kwasem mlekowym. Towarzyszy mi prawie każdego dnia. Z różnorakich pomiarów dokonanych przez mojego personalnego trenera wynika bardzo jasno, że wszystko mam w normie, ale powinnam zrzucić 2,7 kg. Ponadto mam bardzo lekkie kości (więc nie mogę usprawiedliwiać swojego wyglądu tym, że mam grube kości), a wiek mojego organizmu to dwadzieścia pięć lat, co ewidentnie tłumaczy to moje zainteresowanie starszymi osobnikami. 

piątek, 27 września 2013

Jesieni, bądź dla mnie dobra

Jesieni, bądź dla mnie dobra.

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...

Nie będę już zachłanna, nie chcę kawałka szczęścia, chcę okruszek szczęścia. Bo gdzieś tam minęła rocznica naszej znajomości. Śmieszne, że rok temu byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi, dziś łzy płyną mi po policzkach. Nieważne. Jednak dobrze, że wyjeżdża na ten semestr. Nie wiedziałabym co zrobić, gdybym wpadła na niego w autobusie, jadąc na zajęcia. Czy miałabym się dosiąść jak dawniej, czy odwrócić wzrok? Zastanowię się nad tym, kiedy zajdzie taka potrzeba.

Przed chwilą trafiłam na fejsie na post, wobec którego moją jedyną reakcją może być tylko i wyłącznie SERIOUSLY?! I ty, Zielony, przeciwko mnie? Przynajmniej zachował się jak facet, nie gadał o odejściu, tylko zadziałał i to zrobił. Tak bardzo czas szukać nowej roboty.

I zapisałam się na siłownię. Tak, Emi, która unika wysiłku fizycznego jak ognia (poza pływaniem, oczywiście!), dała się ponieść wszechobecnej modzie lansowania się na siłowni w centrum handlowym. To chyba z nudów. Przynajmniej będę miała po co wychodzić z domu. Liczę na to, że te wszystkie gadki szmatki o endorfinach uwalnianych podczas wysiłku się sprawdzą.

Bo dziś nie cieszy mnie nawet Loud Like Love. Za zimno na cokolwiek. O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Przynajmniej plan zajęć mam sensowny.

czwartek, 26 września 2013

Seriously?

Naprawdę zasłużyłam sobie na to?

Okej, może tak. Na początku ewidentnie nie byłam dla niego miła, ale hej, powinien już zauważyć, że ja tak już mam, takie moje specyficzne poczucie humoru. Mam wrażenie, że im ja milsza jestem dla niego, tym on dla mnie bardziej wredny.

Ten człowiek ma wprost fenomenalną umiejętność odwracania kota ogonem. Co by się nie stało, to ja jestem ta zła. Wystawił mnie, po czym łaskawie wyjaśnił powód sms-em, ale to ja zrobiłam źle, nie odpisując na tę wiadomość. Stwierdził, że odchodzi, a tak naprawdę został, ale przecież ja nie powinnam była mówić o tym nikomu. Najpierw mówi jedno, potem kłamie w żywe oczy, że powiedział coś innego, a na końcu to ja próbuję zrobić z niego bajkopisarza.

Magia. Obiecałam sobie, że nie uwierzę mu nawet kiedy powie mi, że Shell to Shell, a Tesco to Tesco, dopóki nie zobaczę tego czarno na białym. Nie znam drugiego takiego ściemniacza... (Podejrzewam, że ten człowiek ma taką wyobraźnię, że byłby w stanie pojąć nawet Starters). Poza mną samą.

Przyszło mi nawet do głowy, że ktoś tam, W Górze, zesłał mi go (a raczej nasłał go na mnie), żebym wiedziała, jak to jest, kiedy padasz ofiarą takiej osoby. Może Ktoś chce, żebym odczuła na własnej skórze jak bolą innych moje kłamstwa i złośliwości?

Tak czy inaczej, czy ktokolwiek potrafi wyjaśnić mi, dlaczego wciąż go lubię?




Lubię tę jego znudzoną minę: Ja mogę tu stać i czekać, mi płacą za godziny. Lubię, jak bawi się pieczątką niczym dziecko, nawet jak skubie to drewienko po lodzie... I nasze nie-flirtowanie. Ale czasami naprawdę przegina.



-Miła od samego rana.
-Przecież nie widziałeś mnie rano.
-Nie chciałbym.

niedziela, 22 września 2013

Love on an atom, love on a cloud

Zauważasz go pierwsza. Na jego widok może i nie wali ci serce, ale jednak przyjemnie jest go spotkać. Jego beznamiętny wzrok prześlizguje się po wszystkim dookoła, nie zatrzymując się na niczym dłużej. Aż dostrzega ciebie i wtedy zachodzi w nim zmiana. Na jego twarzy pojawia się uśmiech, a w oczach błyszczy jakaś iskierka, aż cały promienieje.

Miłe uczucie, kiedy ktoś tak na ciebie patrzy, nawet jeśli to tylko najfajniejszy rudzielec pod słońcem przelotna i krucha znajomość.

Chyba się starzeję, wiecie? Patrzę na tego trzydziestoletniego chłopaka (właśnie: chłopaka, a nie faceta czy mężczyznę...) i mam ochotę zerwać z niego ciuchy. Zębami. Za większością facetów, za którymi oglądam się w centrum handlowym czy supermarkecie, biegają kilkuletnie dzieci. Znam nawet czterdziestolatka, na którym lubię zawiesić oko. Za to patrząc na dwudziestoletnich osobników płci przeciwnej, myślę o nich dzieciarnia. Ciekawe, biorąc pod uwagę, że sama skończyłam ledwie dwadzieścia wiosen.

Ostatnio kiepsko sypiam. Śnią mi się dziwne rzeczy, ni to komedie, ni to koszmary. Tej nocy na przykład, w śnie byłam w ciąży i wszyscy mi gratulowali, nie wiedziałam jednak, czyje to dziecko... Byłam jednak pewna, że ojcem nie jest mój nie-chłopak, co strasznie mnie cieszyło, bo bałam się, że gdyby to był on, matka by mnie zabiła. Sprawdziłam w senniku, nie żebym wierzyła w takie rzeczy, ale interpretacja brzmi nieźle: oczekuj od życia czegoś nowego, spełnią się twoje życzenia.

Czasem miałabym ochotę powiedzieć: hej, Piękny, przeleć mnie na tyle swojego służbowego samochodu. 

Mam wrażenie, że internet wysysa ze mnie kreatywność. Nie umiem już pisać, potrafię tylko klikać po raz setny tego samego fejsbuka i wszystkie te strony, na których i tak nic się nie zmienia. 


Pisanie tutaj ma jeszcze jakiś sens? Jesteście tu?

sobota, 14 września 2013

Manga&Anime Tag / Kawa?

Zostałam nominowana przez Carrie. Dziękuję!

O tagu:
Tag ten powstał, by łączyć fanów m&a piszących blogi. Należy odpowiedzieć na dziesięć zawartych w nim pytań, następnie nominować siedem osób i poinformować je o nominacji. 



1. Obrazy ruchome i nieruchome.
Wolisz czytać mangi czy oglądać anime?
Uwielbiam i to, i to. Obie te rzeczy mają swój własny urok. Jestem jednak bardziej przychylna mangom, gdyż nie chce mi się czekać, aż pojawi się anime i denerwują mnie fillery.

2. Pierwsze pokemony za płoty.
Jaka była Twoja pierwsza i obejrzana w całości seria?
Zaczynałam od Czarodziejki z Księżyca, ale oczywiście zupełnie nieświadoma, że istnieje coś takiego jak anime. Potem był Naruto i Bleach, które pokazała mi koleżanka w gimnazjum, jednak tego nigdy nie obejrzałam do końca, gdyż jak wiadomo, serie te końca nie mają... Więc pierwsze było chyba Elfen Lied.

3. Życie mierzone w odcinkach i rozdziałach.
Ile mniej więcej obejrzałeś/łaś anime i przeczytałeś/łaś mang?
Nie umiem tego policzyć. Według MAL-a obejrzałam pięćdziesiąt dziewięć serii anime plus jakieś dwadzieścia oglądam lub mam w planie zobaczyć i przeczytałam w całości czterdzieści jeden mang, a dwadzieścia czytam. Warto jednak dodać, że konto mam dopiero niecałe dwa lata, więc nie są w nim ujęte wszystkie tytuły.

4. Twarz z plakatów.
Jaka jest Twoja ulubiona postać?
Portgas D. Ace (One Piece), Shin (Nana), Ulquiorra (Bleach), Shizuo (Durarara!!), Kuroko (Kuroko no Basuke), Lavi (D.Gray-man), Gaara (Naruto)... Mogłabym tak długo.

5. Festiwal otwierających się w kieszeni czerwonych scyzoryków.
Której postaci najbardziej nienawidzisz?
Tydzień temu odpowiedź na to pytanie brzmiałaby Vincent Law (Ergo Proxy), jednak im więcej odcinków obejrzałam, tym bardziej go lubiłam. 
Z całego serca nienawidzę Czarnobrodego z OP, który choć rzadko się pojawia, zrobił coś, czego nigdy mu nie wybaczę. Nie powiem jednak, co to takiego, bo byłby to okrutny spoiler.

6. Przez uszy do serca.
Masz swojego ulubionego seiyu?
Takahiro Sakurai? To jedyny, którego kojarzę z nazwiska, a pojawia się wszędzie, od Pokemonów przez Bleacha i Meine Liebe aż do Zmierzchu... A mówiąc poważnie, nie zwracam uwagi na to, kto podkłada głos pod postacie.

7. Historia najnowsza.
Jaką serię ostatnio obejrzałeś/łaś?
Ergo Proxy. Jedno z najlepszych anime, z jakimi spotkałam się do tej pory. Polecam.

8. Chluba fana.
Zbierasz mangi, magazyny lub gadżety związane z m&a?
Zbieram mangi, choć nie mam ich zbyt wiele w swojej kolekcji. Oprócz tego od czasu do czasu kupuję gadżety, które kojarzą mi się z M&A oraz Japonią, na przykład kubek z japońskim symbolem miłości albo kolczyki z motywem kwiatu wiśni.

9. Manga w czerwieni i bieli.
Jakie jest Twoje ulubione polskie wydawnictwo zajmujące się wydawaniem mang?
Lubię Hanami, bo ich wydania prezentują się naprawdę pięknie. Poza tym, interesują mnie raczej tytuły niż wydawnictwa.

10. Oczy szeroko otwarte.
Co myślisz o fandomie?
Większość osób, które znam, i które interesują się M&A jest w porządku. Nie lubię jedynie skrajności - czyli zbytniego fanatyzmu, a także absolutnej krytyki.

A od siebie dodałabym jeszcze jedno pytanie: Ulubiony opening / ending / piosenka z anime.
Ergo Proxy: Kiri
Durarara!!: Uragiri No Yuuyake
Elfen Lied: Lilium

Wisisz mi kawę, pamiętaj.
No wiesz, ty masz mój numer, ja mam twój numer, ja się odezwę, ty się odezwiesz i może coś z tej kawy będzie...

Czyli w wolnym tłumaczeniu:
Obiecałeś mi kawę i nie dotrzymałeś słowa. Nie myśl, że zapomniałam.
Wiem, wiem, ale nie łudź się, że coś z tego będzie.

Na takie dni najlepsze są czekolada i gorąca herbata. Albo duża czekolada i żurawinowo-grejpfrutowy drink.

niedziela, 8 września 2013

Dzień 8: Zdjęcie z przyjaciółmi / Nothing to do here

Przed chwilą wrzuciłam tutaj naprawdę długi post, który powstał bardziej dla mnie niż dla was i nie zamierzam was nim torturować, chyba że naprawdę chcecie: klik. W skrócie chodzi w nim o to, że pożegnania nie są fajne, ale gorsze od nich są odejście bez słowa i niedotrzymanie obietnicy. Że Pięknego już nie ma, a moją pierwszą reakcją na to było nothing to do here. Szkoda, że i tak nie spotkamy się więcej, i że nie zdążyłam go zapytać: Kim naprawdę jesteś? 

Tymczasem powrót do 30 day challenge. Chwilowo pominęłam dzień siódmy, gdyż póki co mam w domu remont i w mojej torbie znajduje się teraz jeszcze bardziej wszystko niż zwykle, ale obiecuję, że jak tylko ten bałagan się skończy, nadrobię to. Przed wami za to zdjęcie z przyjaciółmi:

Molo Gdynia Orłowo, wrzesień 2012, urodziny Agi
Oczywiście nie znalazłam zdjęcia, na którym są wszyscy, którzy być powinni, ale to chyba jest najbliższe prawdy. I cudownie nic na nim nie widać!

Tymczasem skończyłam ostatni tom Pana Lodowego Ogrodu i zupełnie nie wiem, co ze sobą zrobić...

Nothing to do here

Nie da się ukryć, ze w zeszłym tygodniu byłam w naprawdę doskonałym nastroju. Po prostu nie mogłam czuć się inaczej, widząc Pięknego tak tryskającego humorem. 'Jestem młody, dlaczego mam być poważny?' pytał, kiedy jak dziecko po moim odwróceniu się zabrał mi i schował kawałek sznurka, oczywiście udając, ze o niczym nie wie. Nie przeszkadzało mi nawet, ze oberwałam długopisem w głowę, w końcu pan J. 'przeszkodził nam w romansie', jak za starych, pięknych czasów. To były głupie słowa, z których ucieszyłam się jak głupia.
A teraz mój przepis na udany dzień jest nie do zrealizowania. Mówiłam wam, ze w razie czego możecie podmieniać składniki, ale są też takie, bez których nawet najlepszy kucharz nie da rady. On był takim składnikiem.
Widzicie, nie jestem przesądna. Żadne czarne koty, drabiny i rozbite lustra nie są mi straszne, ale zdarzyła się rzecz, która mnie przeraziła. Upadł mi długopis. Cóż, niby żadna heca, bo to się zdarza bez przerwy, ale co za długopis upadając rozpada się na kawałeczki jakby był ze szkła? To musiał być zły omen i był.
Pożegnania nie są miłe, ale są gorsze od nich rzeczy, choćby zniknięcie bez słowa i niedotrzymanie obietnicy. Bo Piękny zniknął. Owszem, mówił, ze czeka na nową pracę, ale obiecał też, ze powie mi o niej, kiedy ją zacznie, jak nie sam, to przekaże mi przez kogoś. I wciąż wisi mi tę jedną cholerną kawę.
Może ten jego uśmiech, kiedy widziałam go po raz ostatni był uśmiechem 'cieszę się, bo już nigdy tu nie wrócę'? Może jego miłe słowa na koniec były tylko po to, żeby nie zapamiętano go aż tak źle, żeby chociaż ktoś po tym wszystkim myślał o nim dobrze? Bo tak, Emi jest chyba jedyną spośród jakichś dwudziestu (albo i więcej) osób, która będzie naprawdę za nim tęsknić, i której nie kojarzył się źle. Bo on zupełnie nic mi nie zrobił. Nic. To nic bolało mnie przez jakiś czas i trochę boli nadal, ale zdałam sobie sprawę, ze za dużo oczekiwałam. Ale dla mnie zawsze był miły, podczas gdy innym zwalał ciężkie worki na ziemię zamiast na wózek, załaził za skórę jak mógł, gdy tylko coś szło nie po jego myśli. Dla mnie zawsze był w porządku.
Był taki czas, kiedy chodziłam do pracy dla dwóch rzeczy: pana M. i pieniędzy, zresztą nawet pisałam o tym na poprzednim jeszcze blogu, głównie jednak dla pana M. Do tej pory na myśl o nim cienkie mi ślinka... W każdym razie w pewnym momencie i on zrezygnował z pracy, a ja byłam tym faktem załamana. Również chciałam dać sobie spokój, ale ciągnęłam to 'do wakacji' czy jakoś tak. I wtedy właśnie pojawił się pan K., który jednak dał mi powód, żebym została. A później patrzyłam, jak znikają po kolei ludzie, których lubiłam, aż praktycznie został tylko on. A teraz nawet jego nie ma.
Kiedy to do mnie dotarło, pomyślałam 'nothing to do here'. Mam dość patrzenia, jak osoby dla mnie ważne znikają z mojego świata. Teraz to ja powinnam stamtąd zniknąć i zniknę wraz z nowym rokiem. W końcu ile można tkwić w bagnie? Najlepiej wyjść z niego póki czas, bo potem można wsiąknąć na zawsze.
Chciałam tylko zedrzeć z niego ten mundur! I dosłownie, i w przenośni. Zobaczyć, kim jest pod spodem. Kim naprawdę jesteś? Kierownik zamieszania. Piękny. Zatruta Strzała. Jak się ubiera. Czego słucha. Co lubi. Jakie ma hobby. I tak dalej. Tak po prostu chciałam się spotkać, żeby ktoś zapamiętał mnie jaką tę pierwszą, która umówiła się z konwojentem. Bo nigdy jakoś nikt o mnie nie mówił, a o tym 'romansie' wiedzieli prawie wszyscy. Fajnie byłoby być choć przez chwilę tam gdzieś w centrum, a potem znów zniknąć z boku.
Nie umiem sobie wyobrazić, że to koniec. I tak nie spotkamy się więcej, i tak nie będziemy się więcej już znać? Gdzieś we mnie tli się jeszcze nadzieja... nie nadzieja, wiara, że nasze ścieżki losu jeszcze się skrzyżują. Że jeszcze się spotkamy, przypadkiem na siebie wpadniemy w zatłoczonym Gdańsku, nowoczesnej Gdyni, pięknym sopockim molo, w końcu Trójmiasto to jeden organizm, albo wręcz na drugim końcu świata, bo przecież świat jest mały. Zobaczysz mnie i poślesz mi jeden z tych swoich uśmiechów, od którego znów stopnieje mi serce.
Początek sierpnia przyniósł rozczarowanie, początek września też jest zły. Aż boję myśleć, co przyniesie październik, bo pokładam w nim naprawdę duże nadzieje.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Gotuj z Emi

Zdałam sobie sprawę, że jakieś trzy czwarte postów, które publikuję dotyczy moich nie-miłości i nie-związków. Postanowiłam więc, że tym razem zaprezentuję wam coś z nieco innej beczki, czyli przepis. 

Przepis na udany dzień w pracy
Czas przygotowania: 8-8,5 h 
Składniki:
1 nowy przystojny współpracownik
1 stary znajomy konwojent
1 ulubiona kierowniczka
2 długopisy
mała ilość coli
michałki 
Przygotowanie:
Zmieszaj wszystkie składniki w dowolnej kolejności, jednak nie dodawaj wszystkiego naraz. Pamiętaj też, że z tej mąki chleba nie będzie, bo żeby był chleb, muszą być i jaja

Wiem, to powyżej nie ma większego sensu, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Tęskniłam za pracą, jak już mówiłam ostatnio, a ona chyba tęskniła za mną. W każdym razie miło mi poinformować, że wszystko wróciło do normy, czyli dzień bez Pięknego jest dniem straconym. Żadnych aluzji, tak jakby nic się nie stało. W końcu oboje jesteśmy dorośli. Było ciepłe lato, choć czasem padało... Znów jest prawie mój.

A mój nie-związek chyba czas już zakończyć, bo przyszłości w nim nie widzę. Chociaż czy można zakończyć coś, co się nawet nie zaczęło? To, co nam było, co nam się zdarzyło do ułożenia w głowie mam/ To nic nie znaczyło, to nie była miłość... 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Od zera

Dziwna jestem, cieszę się, że po dwóch tygodniach wolnego wróciłam do pracy.  Brakowało mi plotek ze świata pieniędzy i pierwsze, czego się dowiedziałam to to, że Piękny też właśnie wrócił z dwutygodniowego urlopu. Nie uszło to uwadze moich koleżanek, które oczywiście śmiały się, że to nie przypadek... 

Tymczasem prezentuję wam kilka zdjęć z wyjazdu nad jezioro na początku lipca.












Ta mucha wygląda mi na zdziwioną...






Bonus: telefon w kisielu. Bo przecież najpierw trzeba cyknąć fotkę, a dopiero później wziąć się za ratowanie.