Gdybyście kiedyś zastanawiali się, co robi Emi w czwartkowe wieczory, tutaj macie próbkę.
Chwilę później jednak siadam i potrząsam głową jak zawsze wtedy, kiedy chcę odgonić złe myśli. Cholera - mówię odrobinę za głośno, a śpiący jeszcze mężczyzna przewraca się na bok. Jego dłoń przez chwilę wędruje w powietrzu w poszukiwaniu czegoś - może mnie? - aż w końcu trafia na leżącą na podłodze bluzkę - moją bluzkę - i bierze ją do ręki, po czym znów zamiera bez ruchu. Nie chcę odbierać mu jej, bojąc się, że się obudzi, a ja nie jestem jeszcze gotowa na konfrontację z wydarzeniami poprzedniej nocy.
Otulam się więc kocem, którym byłam przykryta i powoli wstaję. Zerkam jeszcze na zegarek, który mam na ręce, wskazuje dwanaście minut po piątej, ale wątpię, żeby w obecnej sytuacji miało to jakiekolwiek znaczenie. Z westchnieniem ruszam na obchód mojego małego świata.
Teraz znajduję się w sortowni, największym pomieszczeniu, do którego mamy dostęp. My, czyli ci, którzy mieli akurat tyle szczęścia, żeby w czasie incydentu znajdować się wewnątrz budynku zwanego niegdyś Sortownią Gotówki. W sumie jest nas dziesięcioro, choć na początku było dwa razy tyle, łączy nas tylko miejsce pobytu, a dzieli prawie wszystko. Wracając jednak do sortowni, jest to duża sala o dawniej białych, dziś już niestety szarawych ścianach, której centralny punkt stanowią ustawione w dwóch rzędach plecami do siebie biurka, w każdym rzędzie po sześć. Na każdym z nich stoi maszynka do liczenia pieniędzy, kalkulator, a w tym momencie na niektórych poniewierają się jeszcze jakieś resztki banknotów. Oprócz tego znajduje się tam również jedne biurko odseparowane od reszty, które zajmował kierownik. Tuż za nim jest przejście do kolejnego pomieszczenia pełnego pieniędzy, zamkniętego na amen z powodu złamanego w zamku klucza. Gdyby przyszło co do czego, zawsze można by spróbować wyważyć drzwi lub przedostać się tam w inny sposób, jednak nikt z nas nie śmiał tego proponować. Te dodatkowe cztery metry kwadratowe nie są nam aż tak potrzebne. Pod ścianami piętrzą się też regały pełne zalegających śmieci: opasek na banknoty, worków foliowych i jutowych, fiszek, gumek recepturek, papierów do drukarek i kalkulatorów, bezpiecznych kopert. Można zobaczyć rolomaty i sortery do bilonu, porozrzucane kasety bankomatowe i jeszcze więcej kasy. Na korkowych tablicach wiszą ogłoszenia, zalecenia i polecenia, których i tak nikt nie czytał. Przyglądam się leżącej nieopodal Malwinie, która chrapie zwinięta w kłębek pod jednym ze stanowisk, i Konradowi, któremu za poduszkę służy kilka złożonych jutowych worków. Ze złością kopię w jedną z bezpiecznych kopert, których nikt nie uprzątnął i natychmiast tego żałuję, bo moja stopa natrafia na ciężki bilon, a nie, jak się spodziewałam, lekkie banknoty, które pofrunęłyby na drugi koniec sortowni. Klnąc idę dalej, na korytarz.
Tam są kolejne regały, kolejne kasety, wózki, na których fajnie się kiedyś jeździło, kserokopiarka i kolejne drzwi prowadzące do kolejnych pomieszczeń. Labirynt biur, pokoików i schodków, w którym jakimś cudem nauczyłam się żyć. Nogi niosą mnie do jadalni, która jest nieco większa od przeciętnej kuchni i zawiera typowe dla tego miejsca sprzęty. Wyciągam z szafki swój kubek i nalewam do niego wody z dystrybutora. Naczynie stanowi dla mnie ostatnią namiastkę normalności w tym szaleństwie i przypomina o domu, choć domu już dawno nie ma. Upiłam łyk. Jak dobrze, że chociaż zamknięta hermetycznie woda mineralna wciąż ma ten sam smak.
- Nie możesz spać? - Słyszę za sobą głos Marzeny. Przytakuję. - Nie martw się - mówi do mnie. - Musi być jakiś sposób. Uda nam się, zobaczysz.
Marzena jest marzycielką. To trzydziestotrzyletnia kobieta, niezwiązana z nikim i z niczym na tym świecie. Szczęściara. Parała się wieloma zajęciami, od sprzedawcy w sklepie spożywczym, przez kuriera, taksówkarza, makijażystkę, aż po malarkę i nauczycielkę rosyjskiego. Kiedy chciała mnie rozbawić, zawsze zaczynała mówić dużo w tym języku. Nie mam pojęcia, jakim cudem osiągnęła taką biegłość, skoro w szkole się go nie uczyła i nie ukończyła żadnych studiów. Nigdy nie chciała o tym mówić, a jej przeszłość zawsze owiana była tajemnicą. Zdarza jej się zapędzić trochę w opowieściach, kiedy wieczorami nie mamy co robić, ale do tej pory nie mówiła o niczym, co wydarzyło się w jej życiu zanim skończyła dwadzieścia jeden lat.
Kiedyś była piękna, kiedy jej blond włosy skręcały się w loki, oczy podkreślała delikatnym makijażem, a figurę zwiewnymi sukienkami. Dziś resztki tej urody przebijają przez zasmuconą twarz i wciąż pełne nadziei błękitne oczy. Chyba nie mam ochoty z nią rozmawiać. Nie mam nadziei. Liczę na to, że w toalecie wreszcie będę mogła pobyć sam na sam, ale z jednej z nich dochodzą dźwięki sugerujące, że lepiej nie przeszkadzać, w kolejnej ktoś najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł, co ja, bo zamknięty jest na klucz i nie chce odpowiadać (przez myśl przeszło mi też coś o wiele gorszego, ale natychmiast wyrzuciłam to z głowy). Z trzeciej dochodzi płacz. Nie chcę pomagać, boję się, że przy próbie pocieszania sama mogę się rozpłakać.
Błąkam się przez korytarze, wędruję tam, gdzie nogi mnie poniosą - stróżówki, skarbca, przedskarbca, śluzy, szatni, magazynu, gabinetu dyrektora, mniejszych sortowni, aż trafiam do punktu wyjścia. Zapomniałam, że sortownia ma osobną łazienkę. Wpadam do niej. Przy umywalce stoi Daniel, rozebrany do pasa, a może ubrany od pasa w dół, i ochlapuje twarz wodą. Nie mam nawet siły rzucić swojego stałego tekstu o oszczędzaniu zasobów, bo nie wiemy, na ile nam ich wystarczy. Mężczyzna dostrzega moje odbicie w lustrze i zakręca kurek.
- Jak się spało? - pyta.
Czuję, że łzy napływają mi do oczu. Duszę się tutaj, po prostu się duszę. Brakuje mi świeżego powietrza, słońca, gwiazd, nawet deszczu i mrozu, na które kiedyś narzekałam. Wolności, spacerów po lesie, wiatru znad morza, gorącego piasku pod stopami. Widoku gór, ruchliwych ulic, zatłoczonych centrów handlowych. Studiów, nauki, pracy, ciągłego braku pieniędzy.
Nie mówię nic. Nieśmiało podchodzę do Daniela, obejmuję go w pasie i wtulam się w jego plecy. Są ciepłe, pachną spokojem i bezpieczeństwem. Zaczynam płakać. Płaczę i płaczę, mam wrażenie, że trwa to godzinami, podczas gdy w rzeczywistości mija zaledwie kilka minut. Daniel wyciera twarz ręcznikiem, zamyka drzwi, siada na sedesie i sadza mnie sobie na kolanach. Przytula mocno, jakby chciał wydusić ze mnie cały smutek i cały żal, chociaż oboje wiemy, że to niemożliwe. A ja wciąż płaczę, nie tylko z przerażenia i obawy o kolejne dni, nie tylko z rozpaczy po stracie bliskich, ale też z powodu tego, że kiedy dostałam to, co chciałam, tego, kogo chciałam, wciąż nie umiem tego docenić.
Otulam się więc kocem, którym byłam przykryta i powoli wstaję. Zerkam jeszcze na zegarek, który mam na ręce, wskazuje dwanaście minut po piątej, ale wątpię, żeby w obecnej sytuacji miało to jakiekolwiek znaczenie. Z westchnieniem ruszam na obchód mojego małego świata.
Teraz znajduję się w sortowni, największym pomieszczeniu, do którego mamy dostęp. My, czyli ci, którzy mieli akurat tyle szczęścia, żeby w czasie incydentu znajdować się wewnątrz budynku zwanego niegdyś Sortownią Gotówki. W sumie jest nas dziesięcioro, choć na początku było dwa razy tyle, łączy nas tylko miejsce pobytu, a dzieli prawie wszystko. Wracając jednak do sortowni, jest to duża sala o dawniej białych, dziś już niestety szarawych ścianach, której centralny punkt stanowią ustawione w dwóch rzędach plecami do siebie biurka, w każdym rzędzie po sześć. Na każdym z nich stoi maszynka do liczenia pieniędzy, kalkulator, a w tym momencie na niektórych poniewierają się jeszcze jakieś resztki banknotów. Oprócz tego znajduje się tam również jedne biurko odseparowane od reszty, które zajmował kierownik. Tuż za nim jest przejście do kolejnego pomieszczenia pełnego pieniędzy, zamkniętego na amen z powodu złamanego w zamku klucza. Gdyby przyszło co do czego, zawsze można by spróbować wyważyć drzwi lub przedostać się tam w inny sposób, jednak nikt z nas nie śmiał tego proponować. Te dodatkowe cztery metry kwadratowe nie są nam aż tak potrzebne. Pod ścianami piętrzą się też regały pełne zalegających śmieci: opasek na banknoty, worków foliowych i jutowych, fiszek, gumek recepturek, papierów do drukarek i kalkulatorów, bezpiecznych kopert. Można zobaczyć rolomaty i sortery do bilonu, porozrzucane kasety bankomatowe i jeszcze więcej kasy. Na korkowych tablicach wiszą ogłoszenia, zalecenia i polecenia, których i tak nikt nie czytał. Przyglądam się leżącej nieopodal Malwinie, która chrapie zwinięta w kłębek pod jednym ze stanowisk, i Konradowi, któremu za poduszkę służy kilka złożonych jutowych worków. Ze złością kopię w jedną z bezpiecznych kopert, których nikt nie uprzątnął i natychmiast tego żałuję, bo moja stopa natrafia na ciężki bilon, a nie, jak się spodziewałam, lekkie banknoty, które pofrunęłyby na drugi koniec sortowni. Klnąc idę dalej, na korytarz.
Tam są kolejne regały, kolejne kasety, wózki, na których fajnie się kiedyś jeździło, kserokopiarka i kolejne drzwi prowadzące do kolejnych pomieszczeń. Labirynt biur, pokoików i schodków, w którym jakimś cudem nauczyłam się żyć. Nogi niosą mnie do jadalni, która jest nieco większa od przeciętnej kuchni i zawiera typowe dla tego miejsca sprzęty. Wyciągam z szafki swój kubek i nalewam do niego wody z dystrybutora. Naczynie stanowi dla mnie ostatnią namiastkę normalności w tym szaleństwie i przypomina o domu, choć domu już dawno nie ma. Upiłam łyk. Jak dobrze, że chociaż zamknięta hermetycznie woda mineralna wciąż ma ten sam smak.
- Nie możesz spać? - Słyszę za sobą głos Marzeny. Przytakuję. - Nie martw się - mówi do mnie. - Musi być jakiś sposób. Uda nam się, zobaczysz.
Marzena jest marzycielką. To trzydziestotrzyletnia kobieta, niezwiązana z nikim i z niczym na tym świecie. Szczęściara. Parała się wieloma zajęciami, od sprzedawcy w sklepie spożywczym, przez kuriera, taksówkarza, makijażystkę, aż po malarkę i nauczycielkę rosyjskiego. Kiedy chciała mnie rozbawić, zawsze zaczynała mówić dużo w tym języku. Nie mam pojęcia, jakim cudem osiągnęła taką biegłość, skoro w szkole się go nie uczyła i nie ukończyła żadnych studiów. Nigdy nie chciała o tym mówić, a jej przeszłość zawsze owiana była tajemnicą. Zdarza jej się zapędzić trochę w opowieściach, kiedy wieczorami nie mamy co robić, ale do tej pory nie mówiła o niczym, co wydarzyło się w jej życiu zanim skończyła dwadzieścia jeden lat.
Kiedyś była piękna, kiedy jej blond włosy skręcały się w loki, oczy podkreślała delikatnym makijażem, a figurę zwiewnymi sukienkami. Dziś resztki tej urody przebijają przez zasmuconą twarz i wciąż pełne nadziei błękitne oczy. Chyba nie mam ochoty z nią rozmawiać. Nie mam nadziei. Liczę na to, że w toalecie wreszcie będę mogła pobyć sam na sam, ale z jednej z nich dochodzą dźwięki sugerujące, że lepiej nie przeszkadzać, w kolejnej ktoś najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł, co ja, bo zamknięty jest na klucz i nie chce odpowiadać (przez myśl przeszło mi też coś o wiele gorszego, ale natychmiast wyrzuciłam to z głowy). Z trzeciej dochodzi płacz. Nie chcę pomagać, boję się, że przy próbie pocieszania sama mogę się rozpłakać.
Błąkam się przez korytarze, wędruję tam, gdzie nogi mnie poniosą - stróżówki, skarbca, przedskarbca, śluzy, szatni, magazynu, gabinetu dyrektora, mniejszych sortowni, aż trafiam do punktu wyjścia. Zapomniałam, że sortownia ma osobną łazienkę. Wpadam do niej. Przy umywalce stoi Daniel, rozebrany do pasa, a może ubrany od pasa w dół, i ochlapuje twarz wodą. Nie mam nawet siły rzucić swojego stałego tekstu o oszczędzaniu zasobów, bo nie wiemy, na ile nam ich wystarczy. Mężczyzna dostrzega moje odbicie w lustrze i zakręca kurek.
- Jak się spało? - pyta.
Czuję, że łzy napływają mi do oczu. Duszę się tutaj, po prostu się duszę. Brakuje mi świeżego powietrza, słońca, gwiazd, nawet deszczu i mrozu, na które kiedyś narzekałam. Wolności, spacerów po lesie, wiatru znad morza, gorącego piasku pod stopami. Widoku gór, ruchliwych ulic, zatłoczonych centrów handlowych. Studiów, nauki, pracy, ciągłego braku pieniędzy.
Nie mówię nic. Nieśmiało podchodzę do Daniela, obejmuję go w pasie i wtulam się w jego plecy. Są ciepłe, pachną spokojem i bezpieczeństwem. Zaczynam płakać. Płaczę i płaczę, mam wrażenie, że trwa to godzinami, podczas gdy w rzeczywistości mija zaledwie kilka minut. Daniel wyciera twarz ręcznikiem, zamyka drzwi, siada na sedesie i sadza mnie sobie na kolanach. Przytula mocno, jakby chciał wydusić ze mnie cały smutek i cały żal, chociaż oboje wiemy, że to niemożliwe. A ja wciąż płaczę, nie tylko z przerażenia i obawy o kolejne dni, nie tylko z rozpaczy po stracie bliskich, ale też z powodu tego, że kiedy dostałam to, co chciałam, tego, kogo chciałam, wciąż nie umiem tego docenić.
dobrze, że Cię przytulił.. myślę, że troche otuchy Ci to dało :**
OdpowiedzUsuńToż to fragment opowieści jest...
Usuńhahah^^ ja myślałam że to twe przeżycia osobiste hahah xd lol :D jak mnie nabrałaś to masz talentos:D
UsuńNawet nie pomyślałam, że ktoś może wziąć to na poważnie :P
Usuńja to wzięłam;p xd ja mgr FP xd :D
UsuńNikomu nie powiem. ;)
Usuńmasz talent, czyta się lekko i przyjemnie:) dlatego myślałam że to opowieść o Tobie :)
UsuńProblem w tym, że uwielbiam rozwlekać momenty, w których zupełnie nic się nie dzieje, za to akcji nie umiem za bardzo opisywać... :P
Usuńja lubię takie rozwlekanie wtedy czekanie na ową akcję jest o wiele przyjemniejsze xd dawaj dalej pisuj;D
UsuńTrzeba jeszcze akcję jakąś wymyślić. :P A ja to bym tylko rozwlekała. :P
Usuńhahah zawsze możesz bohaterów pozabijać na początek by potem ich wskrzesić :D ot akcja :D
UsuńNie jestem fanką takich działań. Zawsze mnie wkurzały takie rzeczy w serialach. :P
Usuńto była ironija :D
UsuńWybacz, w internetach nie słychać ironii :P
UsuńSkojarzyło mi się z serialem "Zagubieni". Nie jestem w temacie, więc mogę się dowiedzieć o co dokładniej chodzi?
OdpowiedzUsuńSama jeszcze tego nie wiem. Zaczęłam kiedyś pisać i ostatnio do tego wróciłam. Prolog i coś na kształt rozdziału pierwszego można przeczytać na moim drugim blogu.
UsuńBardzo realistyczne :) Naprawdę kawał dobrej roboty!
UsuńDziękuję. :) Mam nadzieję, że uda mi się to kontynuować, bo wiele historii zaczynam, ale nie umiem skończyć.
UsuńTo może spróbuj robić z nich opowiadania? W sensie takie krótkie, które można szybciej skończyć ;)
UsuńMogę spróbować, ale nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie. :)
UsuńCoś na pewno ;) Może w przyszłości powrócisz do zaczętych fragmentów, niektórzy tak mają :)
UsuńMi też się to zdarza. :) Lubię swoje stare historie, chociaż nie wszystkie mają sens.
UsuńTwórczość niektórych wielkich poetów jest kompletnie bez sensu, a jednak dzięki niej osiągnęli sławę ;)
UsuńNie mówiąc o współczesnym malarstwie. :)
UsuńO, właśnie :D Nigdy go nie zrozumiem, dlatego wolę się nie zagłębiać ;) Ale w taką nawet niezrozumiałą prozę, to lubię :)
UsuńJa stwierdziłam dawno temu, że nigdy nie zrozumiem sztuki, więc dzielę ją na to, co mi się podoba i to, co mi się nie podoba. :)
UsuńBardzo mądry podział :D
UsuńPrzypomniała mi się jeszcze jedna grupa w tym podziale: sztuka, której nie lubię, ale którą szanuję. :)
UsuńJakiś przykład? ;>
UsuńPan Tadeusz. :D Rubens, Rembrandt i tak dalej. :)
UsuńKochany "Pan Tadek" <3 i "Lalka" :) O tak, z tym się zgadzam, to jest sztuka, którą się po prostu szanuje :)
UsuńI trzyma od niej z daleka. :)
UsuńA mi skojarzyło się z "Solaris" Lema.
OdpowiedzUsuńDobry fragment, gdzie mogłabym zobaczyć resztę jeśli istnieje?
Och, uwielbiam Lema.
UsuńWszystko, co istnieje i do czegoś się nadaje, można przeczytać na moim drugim blogu, papierowa-lodka.
No to mam już zajęcie. :)
UsuńDużo tego nie ma.
UsuńZ tego co zdążyłam przeczytać, to warto czekać na wiecej. :)
UsuńMoże coś skrobnę, jak będę miała trochę czasu w święta. :)
UsuńWidzę, że nie tylko ja liczę, że w święta będzie czas :)
UsuńSporo osób tak zakłada...
UsuńA potem nic nie wychodzi z tego?
UsuńMoże niektórym się uda. Ja mam tyle wolnego od pracy w te święta, że chyba z nudów zacznę się uczyć...
UsuńNieee, aż taka nuda, żeby zacząć się uczyć jest możliwa?
UsuńCzasem by się przydało...
UsuńNiestety, trzeba się zmuszać.
UsuńA to powinna być przyjemność... :P
UsuńWażna jest obecność tej drugiej osoby obok.
OdpowiedzUsuńChciałabym tak kiedyś. Cóż, na razie mam wyobraźnię.
UsuńJa na razie cieszę się tym, że jestem singlem, jak na razie mam dość relacji damsko-męskich.
UsuńJa niby też, ale ciągle się w coś pakuję.
UsuńJa też. :/
UsuńTaka chyba już ludzka natura. Wiemy, że nie wyjdzie nam to na dobre, ale i tak wciąż próbujemy.
UsuńCzasami nie widzimy pozytywnych stron relacji, ale dopiero potem możemy wyciągać wnioski.
UsuńPodobno uczymy się na błędach.
UsuńPodobno. a ja już nie mogę doczekać się świąt i wytchnienia.
UsuńJak większość z nas.
Usuń:) Co nowego?
UsuńChora jestem. :(
UsuńOoo! Szkoda, ale kuruj się i bierz coś na odporność :)
UsuńNie biorę żadnych lekarstw, dopóki nie muszę. ;)
UsuńChodziło mi bardziej o to, żeby wziąć coś z witamin czy zjeść coś co ma naturalne witaminy :p
UsuńMusiałabym do sklepu skoczyć, a tak bardzo mi się nie chce. :D
UsuńNa mnie zaczynające się ferie świąteczne też tak działają, a muszę zrobić zakupy i zacząć sprzątać.
UsuńJa dziś cały dzień układałam rzeczy w kuchni, bo nowe meble mamy, a tak naprawdę właściwie nie widać, żeby cokolwiek było zrobione, za to ja padnięta jestem. A to dopiero początek.
UsuńDobrze wykorzystane czwartkowe wieczory.
OdpowiedzUsuńPrzytulanie jest magiczne, czyż nie?
To takie szczęście w pigułce. :)
UsuńOj tak, brakuje mi go :)
UsuńZwłaszcza zimą...
UsuńTak, przydałoby się trochę ciepła... Cholera, z Gosią Andrzejewicz mi się skojarzyło. xd
UsuńZawsze zostaje kaloryfer. :)
UsuńAlbo herbatka i kołderka, mój obecny wybór;p
UsuńTeż może być. ;)
UsuńChociaż to ciepło ramion jest wyjątkowe.
UsuńBo nie da się tego kupić.
UsuńOwszem. Tej magii nie da się zastąpić niczym...
UsuńTrochę szkoda, ale z drugiej strony to dobrze. Gdyby można było to zastąpić, straciłoby cały urok.
UsuńTak, nikt by go tak nie doceniał.
UsuńGdzieś czytałam, że żeby człowiek był szczęśliwy, potrzebuje około ośmiu przytuleń dziennie.
UsuńWciągnęło mnie, takie realistyczne... ;) a przytula nie to najlepsze co może być :)
OdpowiedzUsuńDzięki. Pokombinuję coś dalej, ale głowy nie dam, że będzie miało sens. :)
UsuńOczywiście. Jak pisałam wyżej, to takie szczęście w pigułce.
to ja czekam na ciąg dalszy :)
UsuńA ja czekam na natchnienie. ;)
Usuńz natchnieniem to i ja mam problem :P
UsuńA kto nie ma? ;) Najgorsze jest to, że czas i natchnienie nigdy nie idą w parze...
Usuńotóż to :P ja mam cicha nadzieję, że jakoś we święta wena się "obudzi" :P
UsuńJa też. ;)
UsuńNa początku naprawdę myślałam, że to jakiś dzień z Twojej pracy czy coś w tym stylu... :)
OdpowiedzUsuńTo tylko moja wyobraźnia... Kiedyś zaczęłam pisać opowiadanie, a w czwartek naszła mnie ochota na jego kontynuowanie. :)
UsuńNieźle Ci wychodzi w takim razie to pisanie :)
UsuńStaram się. :)
Usuńale masz dobrą rękę do pisania. Pisz dalej ;)
OdpowiedzUsuńDzięki. Postaram się coś napisać w święta, jak będę miała trochę więcej czasu. :)
Usuńno to czekam ;)
UsuńPrzynajmniej będę miała motywację. :)
UsuńNa początku można faktycznie pomyśleć, że to dzień z życia ^^
OdpowiedzUsuńAż tak ciekawego życia nie mam. :P
UsuńPrzesadzasz ;P
UsuńWcale że nie :P
UsuńJesteś pewna? ;>
UsuńAleż skąd! Już dawno przestałam być pewna czegokolwiek. :)
UsuńNa świecie nie ma pewników ;D
UsuńW życiu pewne są tylko śmierć i podatki. :)
UsuńI pluszowe misie? ;D
UsuńByć może...
UsuńTak w Garfieldzie było :)
UsuńTak? Słabo znam Garfielda, w sumie tyle, co przypadkiem się gdzieś natknę w internecie.
UsuńNo tak, tak :)
UsuńWierzę Ci. :D
Usuńbardzo ciekawa postać Marzeny :) uwielbiam takie opowieści! pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńDzięki. Postaram się tego nie schrzanić. ;)
Usuńoj nie mów tak, po prostu pisz! będę zaglądać :3
UsuńZapraszam. :)
UsuńA już prawie uwierzyłam, że to chodzi o Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńKurczę. Może powinnam była napisać, że to tylko i wyłącznie moja radosna twórczość. :)
UsuńPowinnaś :) Ale widzę, że zmieniłaś czcionkę i wielkość liter po wstępie, choć i tak większość zmyliłaś ;)
UsuńByłam pewna, że wszyscy się domyślą, bo nie mam przecież aż tak ciekawego życia. :)
UsuńChyba wszyscy liczyli na Twoje ciekawe alter ego :P
UsuńMoże ujawni się innym razem. :)
UsuńAle zapewne to będzie zupełnie inne wcielenie :)
UsuńMoże w innym wymiarze. ;)
UsuńNa wzór tego wyżej? :P
UsuńWierzysz, że równolegle istnieje gdzieś alternatywna rzeczywistość? :) To właśnie tam jestem fajna. ^^
UsuńChodzi o ten świat, gdzie koty chodzą na dwóch łapach do pracy i zmywają naczynia?
UsuńNie, raczej ten, w którym żyją jeszcze wspanialsze wersje nas samych. ;)
UsuńGdzieś istnieje wspanialsza wersja mnie? Przecież ja jestem idealna :D haha :D
UsuńA jednak istnieje jeszcze lepsza. :D
UsuńAż chce ją poznać :D
UsuńJej wspaniałość mogłaby Cię przytłoczyć. :P
UsuńIdeały są nudne :p
UsuńNie mówiłam, że jest idealna, tylko wspaniała. :D
UsuńZ początku myślałam, że opisujesz swój dzień... Nie zrozumiałam do końca zdania XD Za szybko przeczytałam...
OdpowiedzUsuńAle później zrozumiałam, że coś jest nie tak :P Fajnie napisane :)
Większość się nabrała. :P Aż mi się głupio zrobiło, że jednak moje życie jest o wiele nudniejsze od mojej wyobraźni...
UsuńA gdzie tam, wyobraźnia zawsze jest trochę wybujała XD Moja wyobraźnia to dopiero popłynęła przy moim opowiadaniu :D Aż wstyd :P
UsuńOj tam, oj tam. Chyba od tego właśnie jest wyobraźnia. ;)
UsuńUwielbiam czytać cudzą twórczość! :)
OdpowiedzUsuńI co myślisz? :)
UsuńChciałabym poczytać więcej!
UsuńMoże kiedyś...
UsuńBędę wytrwale czekać!
UsuńW takim razie się postaram. :)
UsuńCzekam! :)
UsuńNie wywieraj na mnie takiej presji. :P
UsuńPiszesz bardzo ciekawie :)
OdpowiedzUsuńGdyby nie komentarze wyżej, które czytałam, rozpaczliwie poszukując informacji, co się stało, naprawdę dałabym sobie rękę uciąć, że to Twoja sytuacja. Całe szczęście nie, bo nie wygląda na wesołą :) Ale piszesz świetnie!
OdpowiedzUsuńKurczę, przepraszam. :) I dzięki za miłe słowa. :)
UsuńNo kurde, to jest historia
OdpowiedzUsuńNo kurde, jest. :D
UsuńJeżu, Emi! ;_;
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak mnie przestraszyłaś... Nie ma mnie jakiś czas (ze wstydem przyznaję, że zbyt długi...), wchodzę na Twojego bloga i mało co nie dostaję zawału serca.
Cudownie piszesz! Ale, Borze Liściasty, ostrzegaj następnym razem. ;_;
U mnie też jest nieco nowości, także zapraszam! Wybacz mi bardzo, bardzo długą nieobecność. Teraz będę nadrabiać!
~Pozdrawiam ciepło *u*
Mogłabym Cię prosić o adres bloga z Twoim opowiadaniem? Zaginął w czeluściach moich internetów, a chętnie bym poczytała. :)
UsuńNastępnym razem walnę chyba wielkimi literami: "Uwaga, to tylko moja radosna twórczość, proszę nie brać tego na serio" :D
Usuńpapierowa-lodka.blogspot.com
Dla mnie takie ostrzeżenie byłoby bardzo wskazane ;D
UsuńDziękuję za adres, już tam lecę. *u*
No to będzie, jak tylko stworzę coś, co nadaje się do opublikowania. :D
UsuńDomagam się ciągu dalszego :D
OdpowiedzUsuńNie mam pomysłu. :D
UsuńChcieć to móc, zaktywizuj wyobraźnię :D
UsuńTo nie takie proste! :P
UsuńWiem, ale mimo to Cię dopinguję ^^
UsuńDziękuję, doceniam to. ;)
UsuńNa papierowa-lodka.blogspot.com znajdziesz prolog i trochę więcej coś na kształt rozdziału pierwszego (a to, co tu przeczytałaś, to początek właśnie pierwszego rozdziału). Także w razie czego, zapraszam. :)
Zaglądnę, bo sama uwielbiam pisać, co automatycznie powoduje zainteresowanie twórczością innych :)
UsuńBędzie mi niezmiernie miło. :)
UsuńPrzeczytałam całość, to bardzo intrygujące. Pomysł masz wyśmienity, najoryginalniejsza historia, z jaką miałam do czynienia od dłuższego czasu, a prolog wymiata :D
UsuńDziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że nie zepsuję dobrego pierwszego wrażenia. ;)
UsuńTrzymam kciuki, będę śledzić opowieść :)
UsuńJeśli będzie co śledzić. :D
UsuńMomentami brakuje mi takiego pisania. Kiedyś mi to jakoś szło...
OdpowiedzUsuńA teraz już nie idzie?
UsuńJestem na siebie taka zła! Przecież uwielbiam pisać. Chcę to robić. Ale co? Pomysłów - D-N-O! chciałam wymyślić coś nowego, nie da rady, chciałam kontynuować stare, pustka. no idzie zwariować :D
OdpowiedzUsuńZnam ten ból. :D Trzeba to po prostu przeczekać, prędzej czy później wena sama przyjdzie. ;)
UsuńJuż mnie kurcze od wakacji tak trzyma! :) Co napiszę, to później kasuję, albo chowam w folderze i idąc za piosenką: "wszystko krąży gdzieś i zanika, zwykle gubiąc swój sens, zwykle z tego nic nie wynika"!
UsuńTeż mi się tak zdarza... Czasem aż żal mi patrzeć na to, co napisałam, a co dopiero czytać i publikować. :P
Usuń