Jak to zwykle bywa w wieczory takie jak ten, zamiast robić coś konstruktywnego, cokolwiek, siedzę przed komputerem i ściągam ikonki, żeby na pulpicie było ładnie i kolorowo. Gdzieś w tle leci
MOPS (Nie, nie mam focha!), który znam już niemal na pamięć, i pocieszając się, że już pojutrze prawdopodobnie się wyśpię, zabieram się za pisanie postu, chodzącego mi po głowie od co najmniej kilku dni.
Mówią, że jaki Sylwester, taki cały nowy rok, a ja nie mam nic przeciwko temu, żeby tak było. Najpierw oglądanie
Jak wytresować smoka* i
Dona (tak, z samym SRK), przy okazji rozmowa na fejsie z Groszkiem
jakby Piękny i Rudzielec nie nauczyli mnie, że takim jak oni nie wolno ufać, później gdyński skwerek i Sylwester z Polsatem. Sporo osób nas zagadywało, jedni nawet dali nam dziewiętnaście lat
a potem się dziwić, że zarywam młodszych, inni chcieli się przytulać, wziąć numery telefonów, oferowali wódkę. Zresztą tylu ludzi w centrum Gdyni jeszcze chyba nie widziałam, jednak ostatecznie udało nam się podejść całkiem blisko sceny,
także mogłam zobaczyć na własne oczy samego Krzysztofa Ibisza.
Co ciekawe, już krótko po północy, czyli praktycznie pierwszego dnia 2014 roku, zupełnie obcy koleś oświadczył, że: jestem niemiła, dziwna, na pewno czytam za dużo książek i studiuję coś dziwnego. Był przezabawny, śmiałyśmy się z niego tak bardzo, że aż nas rozbolały szczęki i brzuchy. Nie zmienia to jednak faktu, jakim to cudownym komplementem mnie uraczył. A ja przecież zachowywałam się zupełnie normalnie, to on chciał mi wcisnąć serwetkę z Kebab Star, gumę do żucia i niedziałające świecące coś.
Lećmy dalej. W niedzielę moja ciocia obchodziła hucznie okrągłe (bij-zabij, nie pamiętam które) urodziny. Z tej okazji zebrała się cała rodzina i znów mogłam udowodnić, że nie trzeba odsłonić dekoltu i nóg, żeby spodobać się osobnikom płci męskiej. Kuzyn oświadczył, że gdybyśmy nie byli spokrewnieni, ożeniłby się ze mną (haha, akurat!). Oprócz tego, jak to na tradycyjnej rodzinnej imprezie, w ruch poszła wódka (cztery, pięć butelek?), dżin z tonikiem (który smakuje według mnie jak choinka w płynie), whisky z colą, zaś w domu doprawiłam sobie jeszcze wódką żurawinową z sokiem grejpfrutowym. Nigdy więcej nie piję z mamą.
Ponadto uświadomiłam sobie, że rocznikowo mam już dwadzieścia dwa lata. Na początku nie wywarło to na mnie wielkiego wrażenia, ale odjęłam cztery i wyszło mi, że moja ukochana kuzynka będzie obchodzić w tym roku osiemnastkę, a jeszcze tak niedawno burzyłam się, że ma szesnaście lat i dwudziestoletniego chłopaka. Teraz te cztery lata różnicy to zupełnie nic takiego... Ale skoro ona będzie pełnoletnia, to i brat mojej Magdy też, a dla mnie wciąż ma te czternaście lat jak wtedy, kiedy go poznałam. W wakacje doznałam szoku, że nagle zrobił się ode mnie wyższy, a teraz jeszcze to...
Jednak i tak najważniejszym njusem na chwilę obecną jest to, że moja najlepsza na świecie przyjaciółka, z którą żyję w wolnym lesbijskim związku (a przynajmniej lubimy tak mówić), znalazła sobie faceta. W dodatku znalazła go w czeluściach internetów, a później w Łodzi, w Sylwestra właśnie, tymczasem przez najbliższe dwa miesiące ona jest w Chorwacji, a na stałe mieszka w Gdyni. Że jak?
W skrócie: Sylwester udany, impreza rodzinna udana, chyba się starzeję, moja przyjaciółka ma faceta.
*Kolega w pracy pyta:
- I jak wytresować smoka?
- Trzeba mu przynosić jedzenie... W sumie to jak z facetem - odpowiadam.
- Nie do końca, facetowi trzeba jeszcze piwo przynieść.