Nie wiem, jak to w ogóle możliwe, że ktoś taki jak ja, przeżył na tym okrutnym świecie już prawie dwadzieścia lat.
Człowiek z tak nikłą wolą życia, z tak obojętnym nastawieniem do otaczającej rzeczywistości, bez ambicji, marzeń, poczucia sensu życia.
I jednocześnie z tak wysokim poczuciem własnej wartości, które graniczy już z zarozumiałością. Z przesadną wiarą w swoje możliwości.
Moje bycie dobrym człowiekiem (jakiś czas temu postanowiłam się nim i chyba nawet nie zdążyłam wam jeszcze o tym powiedzieć) trafił szlag. Wczoraj, głównie przez podłą kierowniczkę zmiany i wrednego konwojenta, ale miały na to wpływ także inne czynniki.
Doszłam do wniosku, że musiałabym zmienić w sobie właściwie wszystko, począwszy od mojego przyzwyczajenia do kłamstwa, po ironię, która stanowi u mnie rodzaj obrony przed otaczającym mnie światem.
Nie, dzięki, chyba będę musiała przeżyć taka, jaka jestem.
Dziękuję wam, że mnie znosicie.
Muszę chwilę pobyć sama. Ogarnąć się. Zrobić porządek ze sobą.